Centrum Warszawy jak centrum Detroit? A dlaczego nie?

Czytam po portalach, że prezydent Warszawy idzie ostro śladami prezydenta Krakowa szykując w mieście, w którym rządzi, zamordyzm dla kierowców. Wprawdzie do pełni  szaleństwa Majchrowskiego trochę mu zostało, to jednak nie da się ukryć, że na tych co jeżdżą do stolicy własnym, ale starym autem, lub się po niej poruszają padł blady strach. Przesiadka na komunikację miejską to przecież powrót do siermiężnego PRL-u, kto pamięta ten wie ile czasu spędzało się w komunikacji miejskiej aby gdzieś dojechać, mimo że, uwaga, komuniści zdecydowanie lepiej zarządzali transportem publicznym, prawie wszędy można było się dostać, czy teraz będzie podobnie? Śmiem wątpić. Słynna przedwojenna kolej elektryczna Grodzisk-Otwock bardzo długo trzymała klasę. Pociągi co 15 minut w szczycie co 10 minut. Awarie trakcji czy sterowania  jeśli się zdarzały to były wyjątkową rzadkością. Obecnie szkoda pisać. Tzw. SKM to istny horror, trasa zmodernizowana z planu PiS, ale pociągi kursują jakby dopiero maszyniści zasiedli za ich sterami. Ciągle coś się psuje, nawala, rozwala. Pasażerowie klną, bo opóźnienia sięgają godzin lub kurs odwołany a oni jadą przecież do pracy. I w tej sytuacji Trzaskowski wprowadza skrajny unijny lewacki zamordyzm na prywatne auta...

Jedna z komentatorek Salonu 24, stwierdziła, że to co się ma stać w Warszawie to nie wina PiS, bo prezes Kaczyński przecież Warszawą nie rządzi. Owszem, nie rządzi, ale demonstracji przeciwko głupocie prezydenta Trzaskowskiego  w mediach nie organizuje. Tutaj ze strony prezesa trwa rzeczywiście absolutna martwa cisza. Dlaczego? Bo sam nie ma auta, tylko nim go wożą? Nie, tutaj wypadałoby o to zapytać bardziej pana premiera Morawieckiego, który jest mocno osadzony na urobionej przez UE ekologicznej ścieżce i kursie do tzw. nowego ładu, którego Lenin ze Stalinem, a później i sam Hitler nie zdołali zrealizować, bo się po prostu źle do tego zabrali.

Krótko i zwięźle. Samochód to dzisiaj jawny symbol wolności obywatelskiej i dlatego się z nim obecnie walczy poprzez zakaz jego użytkowania.

W Norwegii jak pamiętam, żeby wjechać do Oslo każdorazowo trzeba było zapłacić skromną kwotę na bramce. Płacili nawet ci, którzy w mieście pracowali, tyle że na bramkach wjazdowych przytykali do czytnika bilet miesięczny. Stolica miała więc pieniądze na swoje wydatki. Podobny pomysł, jeszcze za Gronkiewicz-Waltz miał zafunkcjonować w Warszawie, od pomysłu jednakże warszawski magistrat odszedł. Z jakiego powodu? Dla mnie z prostego, gdyż zakaz na auta spalinowe stanowi część ogólnego planu światowych  planistów, ale delegalizacja aut spalinowych  to zaledwie maleńki fragment wierzchołka ogromnej neokomunistycznej góry lodowej, która ma nas przygnieść i z czasem zapewne przygniecie. Centrum Warszawy niczym centrum Detroit? A dlaczego nie?